czwartek, 11 lutego 2016

Opcja (prawie) walentynkowa

To miał być post walentynkowy. O trzech walentynkowych frakcjach społecznych, o relacjach międzyludzkich i przetrwaniu, gdy jesteś zmuszony ("ZMUSZONY", nie "to jest mój wybór"!) spędzić 14 lutego samotnie. Ale chyba jednak nie będzie.

Siedzę sobie już od dobrych kilku dni w Warszawie, po 4 dniach w prawie bezludnych Sudetach. Siedzę i po cichu obserwuję. I nie jest dobrze: pogoda znowu dołuje, przytłacza i aż fizycznie męczy, a ludzie jakoś tak po prostu się poddają... Społeczeństwo zdominowały smutne spojrzenia rzucane spomiędzy czapki i szalika naciągniętego na twarz. Uśmiechy w większości przypadków przypominają raczej wymuszone grymasy niż te piękne, promieniejące zjawiska zrodzone ze szczerej radości. A mnie aż boli od takiego widoku...

Najgorsza jest jednak powszechna frustracja wśród bliskich. Najtrudniej mi sobie z nią poradzić i wystawia na próbę moją (bardzo słabą) cierpliwość. Moja droga rodzicielka żartuje, że "to wszystko przez widmo Walentynek", chociaż osobiście zrzuciłabym odpowiedzialność na porę roku, pogodę i nadchodzący koniec ferii. Tylko po co zrzucać odpowiedzialność na cokolwiek, skoro to JA i tylko ja mogę zbudować swoją radość?

No właśnie. Niezależnie od tego, ilu i jakich mam przyjaciół, jak samotnie się dziś czułam albo jak bardzo zmokłam na deszczu, mogę się cieszyć. Wszystko zależy od perspektywy. Oczywiście, łatwo powiedzieć: "Spójrz na to z innej strony!", a znacznie trudniej zrobić... ale czy nie można spróbować?

"Nawet najdalszą podróż zaczyna się od pierwszego kroku".

Wyzywam dziś każdego z Was do zrobienia pierwszego kroku w stronę osobistego szczęścia. Chociaż takiego maleńkiego. Odrobinki radości z tego, że przeżyliśmy ten dzień, że zjedliśmy dobry obiad, że mogliśmy porozmawiać z kimś, kto jest dla nas ważny. Niby nic wielkiego, a jednak tak bardzo niezwykłego :)

A to sprawiło, że uśmiechnęłam się wczoraj. Chociaż trochę się spóźniłam i tajemnicze "cóś" zza biletomatu zdążyło zniknąć - więcej uśmiechów w Warszawie, proszę!


P.S. Wyzywam Was zupełnie na poważnie. Serio, kupię pączka każdemu, kto napisze do mnie: "Hej, Julka, słuchaj, dziś miałem fatalny dzień, ale jestem szczęśliwy, bo [insert reason]"! Może być i ciastko, jeśli wolicie. Będzie dobrze pasowało do codziennej porcji szczęścia, obiecuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz