niedziela, 14 maja 2017

dziennik maturzysty #5

do następnej matury: 36h 52min

8/10. W tym najstraszniejsze ustne i przerażająca, bo bardzo ważna, biologia. Została geografia (co biol-chem robi na maturze z geografii??? yolo...) i francuski.

Jestem już bardzo zmęczona. Emocje, stres, nauka i wysiłek związany z każdorazowym trzygodzinnym wytężaniem szarych komórek biorą górę. Już chyba tylko ambicja trzyma mnie przy żelaznym postanowieniu niepoddawania się i nierzucania wszystkiego gdzieś - ambicja i poczucie, że nie wypada poddawać się na samym finiszu. Tylko dwie, zaraz tylko jedna, a później błogi odpoczynek. Zasłużony!

Co prawda jeszcze nie skończyłam matur, ale mogę już chyba powiedzieć, że w wyobrażeniach były znacznie gorsze niż to, czego rzeczywiście doświadczyłam. Po prostu kolejny w życiu egzamin. Często prostszy niż sprawdziany, które pisałam w szkole. Tylko dwie rzeczy były trudniejsze: konieczność wysiedzenia w miejscu przez trzy godziny (ruch pomaga ułożyć myśli!) i niejasne polecenia. Gdzie się podziewa obiektywizm, skoro do zadania z biologii mogę podejść od trzech różnych stron, a tylko jedna jest punktowana? Konia z rzędem i lody truskawkowe dla znalazcy!

◉◉◉

Piszę te wszystkie maturki, grzecznie ubrana w elegancki strój, noszę ze sobą te wszystkie czarne długopisy i niesamowicie tęsknię za przygodą. Trochę naiwnie zapominając o tym, że przygody mogą mieć negatywne strony. Mogą boleć. Uświadomił mi to mój pierwszy od dawna pobyt w kinie - American Honey. Absolutnie jeden z najlepszych filmów, jakie widziałam, z przecudownym soundtrackiem i wszechogarniającą atmosferą gorącego lata. Wspaniała postać głównej bohaterki, z którą utożsamiam się mimo ogromnych różnic sytuacyjnych... i jej ból, który sama poczułam. A do tego pytania, które zostały po seansie. To chyba solidne wyznaczniki dobrego filmu.

Zamiast spoilerów podrzucam fragment soundtracku. Ja poczułabym się zachęcona.


1 komentarz: